Tramwaj w konfiturach
1104
tytuł:
Tramwaj w konfiturach
gatunek:
felieton
muzyka:
słowa:
Czy oskarżony Michał P. przyznaje się do pobicia poszkodowanego M. w tramwaju numer 17? — zapytał sędzia krępego, dawno niegolonego bruneta o włosach w artystycznym nieładzie. Nieuczesany pan odrzekł porywczo: —Do pobicia się przyznaję, ale do winy, nie, bo ten ów poszkodowany osobnik pierwszy zaczął... Jechałem z żoną z prowincji do teściów. Przed dworcem wsiedliśmy do siedemnastki. Ja trzymam w jednej ręce walizkę, w drugiej oleander, a żona daje mi jeszcze pod pachę słoik z wiśniami.
- Andzia — mówię — weź ode mnie, kochanie ty moje konfitury, bo mogie je opuścić i będziem odpowiedzialne za zanieczyszczenie pasażerów. Ale ona, jak to ona, odrazu do mnie z twarzą wyskoczyła, że próżniak jestem i w niczem, jej słabej kobiety, wyręczyć nie chce.
- Kiedy tak, to stul usteczka najdroższa, i jadziem dalej na twoje ryzykie — mówię i czekam, co z tego będzie. Przejechaliśmy dwa przystanki, a tu w tramwaju coraz ciaśniej się robi. Koło mnie stał facet z odciskamy. Tak sie zdarzyło, że ktoś mu wlazł na jednego, a ten jak nie krzyknie: “O rany, mój odcisk” — i lu mnie w szczękie.
Na razie nie wiedziałem, o co się rozchodzi i patrzę na niego ze zdziwieniem, ale kiedy widzę, że sobie najspokojniej gazete wyjmuje i zaczyna czytać, pytam się:
- Właściwie o co szanownemu panu sie rozchodzi i dlaczego ni z tego ni z owego grzejesz pan obcych ludzi w mordę?
- A jakiem prawem upuszczasz mnie pan słoik na nogę?
- Żebyś pan tak cholery dostał, jak ja słoik upuściłem. Z Sochaczewa komfitury wieze w szklanem naczyniu i będę ich upuszczał? Żeby naczynie się zbiło i żony praca się zmarnowała? Logiki pan nie masz.
A on obraził się na mnie i od razu na ostro:
- Czego nie mam, łobuzie? —się pyta.
- Logiki, pętaku! — powtarzam.
I wtedy on znowuż mnie w szczękie z drugiej strony. Ma się rozumieć, miałem tego dosyć. Oddałem oleander do podtrzymania konduktorowi, walizkę postawiłem na kolanach jakieś paniusi, a słoikiem w ciemię.
Ma się rozumieć, szkło nie wytrzymało, wiśnie wyskoczyli, zaleli temu panu całe oblicze, półkoszulek, krawat i jasne marynarkie.
Wszyscy pasażerowie twarze mieli w czerwone kropki, a żona wyglądała tak, jakby ją ktoś na olejno zaciągnął czerwoną farbą.
Ma się rozumieć, serce się ścisnęło kobiecie, jak zobaczyła, że jej wiśnie po całym tramwaju się rozpryśli, i krzyknęła głosem wzruszającem:
- Jak nie ma wiśni, niech nie będzie i malin! Jak nie ma malin, niech nie będzie i agrestu!
Jak nie gwizdnie mnie w łeb malinami, jak nie poprawi z drugiej strony słoikiem agrestu, jak nie dołoży z wierzchu gąsiorkiem poziomek!
Zrobiła się Sodoma i Gomora. Tramwaj wyglądał, jak ślachtus na Solcu, a podróżne, jak naleśniki z konfiturami...
Sąd po namyśle przyznał częściową rację panu skarżącemu, gdyż jakkolwiek uznał jego wine, kary żadnej nie wymierzył, bowiem poszkodowany dopuścił się prowokacji.
07.06.2021
słowa kluczowe:
Rabin
2021-06-07 20:36
Tekst dostępny w zbiorku "Dryndą przez Kierbedzia" (1990). Można kupić, jeśli komuś nie chce się przepisywać z nagrania.
Dodaj komentarz
Szukaj tytułu lub osoby
Wykonawcy:
Wykonawcy:
Posłuchaj sobie
0:00
0:00
Etykiety płyt
Podobne teksty:
Niemowa przed sądem 2 | |
Badyl w sądzie 2 |